Tu, gdzie wszystko się zaczyna
W 2000 roku zdiagnozowano u mnie stwardnienie rozsiane. Wtedy pracowałam jako fizjoterapeutka, a niektórzy z moich pacjentów borykali się z tą chorobą. Zauważyłam, że coś było z nimi nie tak. U żadnego z nich nie było poprawy. Wręcz przeciwnie! Otrzymywali leki, które przez chwilę jedynie łagodziły objawy. Jednak stan wielu moich pacjentów bardzo szybko się pogarszał, jeśli chodzi o ich zdrowie fizyczne, psychiczne i emocjonalne.
Moja choroba również postępowała dość szybko. Jeden z czołowych neurologów na Środkowym Zachodzie USA, specjalizujący się w leczeniu stwardnienia rozsianego, powiedział, że to tylko kwestia czasu, kiedy będę już na stałe przykuta do wózka inwalidzkiego. Były dni, kiedy nie mogłam wstać i dosłownie czołgałam się po domu. Jednak zdarzały się też dni, kiedy – będąc zdeterminowana, aby nie używać żadnych wspomagających akcesoriów do chodzenia – mogłam wstać i chodzić o własnych siłach, opierając się o meble i tylko czasami upadając. Moje nogi i ręce były ograniczone bólem, który czułam od pasa w dół. Ubranie i rutynowe kąpiele były wyjątkowo trudne, a na skórze odczuwałam pieczenie. Byłam chora, jak moi pacjenci, z którymi pracowałam jako fizjoterapeutka.
Jako pedagog, analizując wszystko, co się wokół mnie działo, wiedziałam, że muszę jak najszybciej zacząć działać, zanim nie będę w stanie już niczego zrobić o własnych siłach. Otrzymałam możliwość przyjmowania leków sterydowych jako „leczenia”, ale wiedziałam, że środki anaboliczne na mnie nie zadziałają. Przestudiowałam wnikliwie publikacje naukowe i wybrałam drogę życia, która doprowadź do mojego pełnego wyzdrowienia w krótkim czasie. Dzięki holistycznemu podejściu, moje stwardnienie rozsiane zniknęło bez śladu. Całkowicie wyzdrowiałam.